Girls Trip SE 2015 – Dogrywka

Wakacje w toku, więc postanowiłyśmy “nabić” Madzi jeszcze trochę kilometrów. -> Więcej o Madzi.

Właściwie pomysł wyszedł od Joli, która nie wzięła udziału w lipcowym wyjeździe. Tym razem wyruszyłyśmy tylko we dwie: K8 i Jola.

Kierunek: Litwa.

Jadąc w tę podróż, chciałyśmy przypomnieć wszystkim o naszej wakacyjnej akcji zbierania pieniędzy na konto fundacji dla Madzi ☺ Miałyśmy nadzieję, że kilometry, które pokonamy (1370!) i tym razem zachęcą Was do wpłaty.
W piątek 17.08. spotkałyśmy się z Jolą za Białymstokiem.

Cel: Kłajpeda.

Czekało nas tego dnia jeszcze ok 400km. Po drodze w motocyklu K8 nie wiadomo z jakiej przyczyny skończył się prąd. Na szczęście pod samym hotelem. Wieczorne próby odpalenia, pomimo usilnej pomocy przypadkowo spotkanych na parkingu Ukraińców, spełzły na niczym.

Rano Jola pojechała do sklepu po nowy akumulator, dzięki czemu udało nam się odpalić Gieesa. Ruszyłyśmy, więc do Kłajpedy, zaliczając przy okazji wizytę w warsztacie.
Okazało się, że to wina uszkodzonego alternatora.
W między czasie Joli udało się zarezerwować nocleg, tym razem na Łotwie w przepięknym Dabas parks Pape. To był strzał w dziesiątkę: całkowite pustkowie, zero cywilizacji, absolutna cisza i jeszcze ten 8 km odcinek szutrowy! Na miejscu czekał na nas piękny zachód słońca nad Bałtykiem, cudowna atmosfera i wspaniali ludzie!
Tak spędziłyśmy pierwszy wieczór, ładując baterie na kolejny etap podróży.

Następny poranek przywitał nas słońcem, więc wypożyczyłyśmy rowery i udałyśmy się na „wycieczkę krajoznawczą”. Okolica cudowna! Nie było wprawdzie dzikich koni, dzikich bizonów, ale były dzikie owce, dzikie koguty, dzikie plaże, dzikie gęsi, dzikie kaczki, dzikie perliki… i na koniec dziki czarny bocian.
A dodatkowo na dobranoc dziki wędzony lin, który smakował jak żaden inny
Szkoda, że to była ostatnia noc….

Rano nie śpiesząc się, bo tam, jak zauważyłyśmy, pośpiech był niewskazany, spakowałyśmy tobołki, siebie… i z powodu uszkodzonego motocykla ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Po ok. 130 km stanęłyśmy na stacji, aby zatankować i przy okazji wymienić akumulator. W związku z tym, iż do Suwałk, gdzie miał czekać na nas kolega z zapasowym akumulatorem pozostało jeszcze trochę kilometrów, próbowałyśmy na wszelki wypadek naładować również ten wyjęty akumulator. Jakieś 80 km przed Suwałkami po raz drugi musiałyśmy się holować do stacji i do miasta dotarłyśmy już na ostatnich amperach.
W Suwałkach u Grażki i Robsona zatankowałyśmy motocykle i zabierając od nich kolejny naładowany akumulator, ruszyłyśmy po ciemku do Białegostoku, gdzie czekał już na nas mąż Joli z kolacją i przygotowanym prostownikiem.
Wieczór upłynął nam na dzieleniu się wrażeniami z podróży. W końcu nieco zmęczone „atrakcjami” dnia położyłyśmy się spać. Rano wyspane, najedzone i naładowane wsiadłyśmy na motocykle i ruszyłyśmy w kierunku Warszawy. Pod Zambrowem rozstałyśmy się z Jolą, która wróciła, jak się później okazało, na „oparach” do domu. K8 pognała zaś w kierunku stolicy, zaliczając po drodze ostatnią zmianę akumulatora pod Markami.

Co nas nie zabije to nas wzmocni. W planach była kilkudniowa wycieczka, podczas której planowałyśmy skupić się jedynie na zwiedzaniu, jeździe i wypoczynku, jednak życie napisało inny scenariusz.
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Awaria alternatora przyczyniła się do odkrycia uroczych zakamarków Łotwy, jak również do tego, że nasze techniczne doświadczenia nie są już tylko w stopniu podstawowym 😉
Nie udało by nam się poznać tylu fajnych i pomocnych ludzi, a co za tym idzie przypomniałyśmy sobie co to takiego zwykła ludzka życzliwość.